Sopot rozwija się turystycznie, ale czy ceny nie są zbyt wysokie?
Jeśli para miałaby przyjechać do Sopotu na dwa tygodnie z dwójką dzieci, musi liczyć się z wydatkami minimum kilku tysięcy złotych za nocleg. Plus wyżywienie, jakieś atrakcje. Pięć cyferek z konta może zniknąć jak nic
Nie wszyscy nas słuchają. Czasem wchodzą do wody z puszkami z piwem. Myślą, że nic im się nie stanie i że są nieśmiertelni — słyszę od sopockich ratowników.
Najczęściej teraz przychodzą do mnie panie. Mówią, że przyjechały do Sopotu na kilka dni i proszą, by im wywróżyć, czy poznają tu jakiegoś fajnego mężczyznę. Panie w każdym wieku. 20-latki, ale też panie już po 80. — opowiada wróżka Marika.
Przemek z hotelu SeaSide pokazuje mi tabelki, z których jasno można odczytać, kiedy Sopot żyje, a kiedy trochę zamiera. W tym tygodniu obłożenie w większości obiektów sięga 90 proc., a nawet 100 proc. Prognozy na sierpień też są dobre.
Jedną gałkę loda pochłoniesz za 7 zł. Zapiekankę wciągniesz za 14 zł. Mrożona kawa nad samym morzem to wydatek rzędu 20 zł, a gorąca czekolada — 10 zł. Za toaletę musisz zapłacić 5 zł. Drinki na piasku to wydatek rzędu 30-60 zł. Obiady różnie. Są miejsca, gdzie czteroosobowa rodzina zje dobrze za 200 zł (słynny bar mleczny Bursztyn!). Są i adresy, gdzie taka kwota wystarczy może na same przystawki i napoje.
Emeryt rodem z Miami i studentka z bogatym ojcem. Tak wygląda ekskluzywny Sopot „Kto to widział takie ceny?” Zawsze zastanawia mnie, czy naprawdę ktoś czyta takie informacje z wypiekami na twarzy? Te wszystkie teksty o „paragonach grozy” i reporterskie relacje rodem ze strefy wojny, tyle że tej dotyczącej portfela.
Ciekawi mnie, czy jakiś przysłowiowy Kowalski jest w stanie rzeczywiście zrezygnować z wakacji nad morzem, bo gdzieś przeczytał, że za piwo zapłaci aż 15 zł. „Się do czegoś te pismaki raz przydały” — mruczy Kowalski pod nosem, a później z czystym sumieniem zostaje w domu, gdzie piwo jest tańsze o złotych aż dziesięć.
W zrozumieniu tego fenomenu pomaga mi dość przypadkowo Olaf. To 17-latek, który praktycznie nad samym morzem w Sopocie ma małe stoisko. U Olafa, naprawdę obrotnego i uprzejmego chłopaka, możesz kupić mrożoną kawę, herbatę, gorącą czekoladę. — Najbardziej na ceny marudzą Polacy. Dostaję mi się, że kawa za droga.
A że w ogóle, kto to widział takie ceny? Bo u nich w mieście jest dwa czy trzy razy taniej — mówi. W jego głosie nie słychać pretensji. Ot po prostu, dzień jak co dzień.
Cóż, lubimy w tym kraju ponarzekać
Chłopaka, który tych cen nie wymyślał, a pracuje w wakacje po wiele godzin, bo „wiadomo już taki wiek, że trzeba o jakimś samochodzie pomyśleć”. Szanuję podwójnie, bo ten rezolutny 17-latek ma w głowie wiedzę niedostępną dla wielu — że czasami płaci się podwójnie czy potrójnie tylko ze względu na markę, czy miejsce.
Na plażach już roi się od ludzi. Bezpieczeństwa pilnują ratownicy. Zagaduję kilku z nich. Znów muszę oddać szacunek, bo panowie rozmawiają ze mną, a ich oczy cały czas skanują tafle wody.
Na razie w lipcu spokojnie, praktycznie bez trudniejszych interwencji. Największe grzechy plażowiczów? Widzi pan tę żółtą bojkę? Patrzę. Bojka pływa tak z kilkadziesiąt metrów od brzegu. — Za nią robi się głęboko i ludzie nie powinni tam wypływać. Ale i tak nie wszyscy nas słuchają. Czasem wchodzą do wody z puszkami z piwem. Myślą, że nic im się nie stanie i że są nieśmiertelni — słyszę.
Ładne dziewczyny przychodzą, próbują flirtować. No ale człowiek jest w pracy. Ludzie myślą, że to taka fajna i łatwa praca. Że tylko się opalamy i odpoczywamy. A tu człowiek musi być cały czas w pogotowiu, psychicznie trudno tu odpocząć — opowiada mi młody, opalony ratownik.
Wróżka słyszy więcej
Starsza, uśmiechnięta pani, która na palcach ma ogromne kryształo-bursztyny, a w rękach dużą talię kart. Siedzimy na ławkach przy nadmorskiej alejce, kilkadziesiąt metrów od morza. — Najczęściej teraz przychodzą do mnie panie. Mówią, że przyjechały do Sopotu na kilka dni i proszą, by im wywróżyć, czy poznają tu jakiegoś fajnego mężczyznę. Panie w każdym wieku. 20-latki, ale też panie już po 80. — mówi. — To pani trochę działa, jak taki karciany Tinder — próbuję być zabawny.
Ja nikogo nie oszukuję. To karty mówią całą prawdę — odpowiada mi wróżka.
Mówi też ciekawą rzecz. — W porównaniu do poprzednich lat widzę dużą różnicę. Kiedyś ludzie do Sopotu przyjeżdżali nawet na dwa tygodnie. Teraz słyszę od turystów, że są na weekend, maksymalnie trzy dni. Bo po prostu na więcej ich nie stać. Jest dla nich za drogo.
Patrzę na ceny hoteli, apartamentów i hosteli. Trzy noclegi w jednym pokoju (dwóch dorosłych i dwójka dzieci) to w Sopocie wydatek od tysiąca złotych do nawet 10 tys. zł i więcej. Rzeczywiście, jeśli para miałaby przyjechać do Sopotu na dwa tygodnie z dwójką dzieci, musi liczyć się z kosztami minimum kilka tysięcy złotych. Plus wyżywienie, jakieś atrakcje. Pięć cyferek z konta może zniknąć jak nic.
Cykl życia Sopotu
Ceny to nie wszystko. Liczy się też dostępność miejsc. Prezes Sopockiej Organizacji Turystycznej Bartłomiej Barski mówi, że z punktu widzenia hotelarzy wygląda to dobrze. — W tym tygodniu obłożenie w większości obiektów sięga 90 proc., a nawet 100 proc. Prognozy na sierpień też są dobre. W większości obiektów już teraz wynosi ono 60 proc.
Przemek opowiada mi o różnych trendach. — Ludzie są dużo bardziej zainteresowani domkami wolnostojącymi niż pokojami w hotelach. Najwięcej turystów mamy z Norwegii, Szwecji, Finlandii — wylicza.
W Sopocie jest 21 kategoryzowanych hoteli, które oferują łącznie 3,3 tys. miejsc noclegowych. Ponadto są jeszcze hostele, pola campingowe, prywatne kwatery i apartamenty — to kolejne 11 tys. adresów. Łącznie jest więc blisko 15 tys. potencjalnych miejsc dla turystów. Ale są przecież kwatery także po sąsiedzku, w Gdyni i Gdańsku.
Przemek z hotelu SeaSide Sopot pracuje Przemek. To prawdziwa skarbnica wiedzy, jeśli chodzi o turystyczny popyt na Sopot. Miły facet już na wejściu pokazuje mi prowadzone przez siebie statystyki. Na ekranie migają tabelki, z których jasno można odczytać, kiedy Sopot żyje, a kiedy trochę zamiera.
Zasady dla turystów
Barski podaje mi statystykę z całego Sopotu, z której wynika, że najwięcej turystów z zagranicy przyjeżdża z Niemiec. Później mamy Czechów, a za nimi są Szwedzi, Norwegowie i Hiszpanie. Sopot to miasto, które żyje z turystów. Ale miasto, które ma też swoje zasady.
Po pierwsze, nie toleruje na swoich ulicach roznegliżowanych plażowiczów. Po drugie, alkoholu w sklepach nie kupisz tu od 2 do 6. Po trzecie (to już nie decyzje miasta), są miejsca, gdzie za złamanie zakazu parkowania zapłacisz nawet i tysiąc złotych.