22 listopada, 2024

wzoryikolory.pl

kolory życia codziennego

Słynny „morderca z ogłoszenia” został zdemaskowany przez swoją chytrość. Okazywał się zabójczy dopiero na drugiej randce.

Słynny "morderca z ogłoszenia" został zdemaskowany przez swoją chytrość. Okazywał się zabójczy dopiero na drugiej randce.

J​erzy O., który wystawił swoją willę na sprzedaż, zginał w lutym 2013 r., a Elżbieta S. szukająca chętnego na wynajem domu pół roku później. Śledczy od razu połączyli obie zbrodnie, które były do siebie łudząco podobne. Nie ulegało wątpliwości, że w Warszawie pojawił się seryjny morderca „Zabójca z ogłoszenia” wyszukiwał swoje ofiary w gazetach — przeglądał oferty nieruchomości, a następnie umawiał się na spotkanie. Nie zabijał jednak od razu.

Policjanci zatrzymali mężczyznę kilka miesięcy później, gdy próbował skontaktować się z kolejną potencjalną ofiarą. „Nie wiem, czy nie doczekalibyśmy się na trzecią ofiarę. Dobrze, że go [telefonu — red.] nie wyrzucił, chyba go chytrość zgubiła. Gdyby się pozbył aparatu, to ten punkt zaczepienia byłby nieaktualny” — mówił Andrzej Kawczyński, były szef wydziału terroru kryminalnego i zabójstw.

Zbrodnia, do której doszło w lutym 2013 r. na warszawskiej Sadybie, zszokowała opinię publiczną. Ofiarą ataku nieznanego sprawcy padł emerytowany lekarz Jerzy O. Mężczyzna zginął od ośmiu ciosów nożem (siła uderzeń była tak duża, że ostrze się złamało) we własnym domu, który był wystawiony na sprzedaż. Nic nie zginęło, więc nie był to napad rabunkowy, a doktor wiodł spokojne życie i nie miał wrogów.

Sprawa od początku wydawała się tajemnicza. „Zdziwiła mnie bardzo mała ilość krwi. Było to nietypowe jak na widok ofiary” — opisywał w Polsat News oficer wydziału terroru kryminalnego i zabójstw Komendy Stołecznej Policji, który zajmował się sprawą. „Przybyli na miejsce ratownicy medyczni, zobaczyli ciało i mówią: dobrze, a gdzie było zabójstwo? To znaczy, że dookoła było dużo małych plam krwi. Nie było tak jak się standardowo widzi — jednej, dużej kałuży” — wyjaśniał.

  1. Poł roku później, ledwie kilka kilometrów dalej doszło do kolejnej głośnej zbrodni — tym razem na Ursynowie. Ofiarą mordercy okazała się 63-letnia Elżbieta S., która zginęła we własnym domu wystawionym na wynajem. W tym przypadku sprawca był o wiele bardziej brutalny. Kobieta została obezwładniona, uduszona, a później zabójca zadał jej 14 ciosów nożem.
  2. Śledczy od razu „połączyli kropki”, oba zabójstwa miały ze sobą tak wiele wspólnego, że musiały być dokonane przez tę samą osobę. „I mężczyzna i kobieta chcieli sprzedać swoje domy. Bardzo prawdopodobne było to, że umówili się z kimś, kto te domy miał obejrzeć” — mówił Mariusz Mrozek z Komendy Stołecznej Policji w programie „Interwencja” w Polsat News.

„Lokator” przeglądał gazety w poszukiwaniu ofert. Interesowały go domy i wille położone z dala od dużego ruchu ulicznego i bliskiego sąsiedztwa. Wybierał nieruchomości położone przy małych uliczkach, pozbawionych kamer monitoringu. Nie zabijał na pierwszym spotkaniu. Najpierw były rozmowy telefoniczne — tak zdobył zaufanie Jerzego O. i Elżbiety S.

Dopiero później proponował pierwszą rozmowę twarzą w twarz. „Morderca z ogłoszenia” wzbudzał zaufanie poprzez uśmiech, elokwencję, nienaganne maniery, dobre perfumy. Kolejne spotkanie miało być formalnością i domknięciem transakcji. Po drugiej zbrodni stało się jasne, że służby mają do czynienia z seryjnym mordercą.

Funkcjonariusze, którzy łączyli obie zbrodnie, od razu ruszyli do akcji. Policja wystawiała nawet fikcyjne ogłoszenia o sprzedaży, chcąc zwabić mordercę. Najważniejszy okazał się jednak jego telefon. Ustalono, że morderca zawsze dzwoni z tego samego aparatu, tylko zmienia w nim karty sim. Gdy udało się ustalić konkretne urządzenie, było jednak wyłączone. Sprawa stanęła w miejscu na kilka miesięcy. W końcu domniemany sprawca znów włączył urządzenie.

„Nie wiem, czy nie doczekalibyśmy się na trzecią ofiarę. Tego się obawialiśmy. Dobrze, że go [telefonu — red.] nie wyrzucił, chyba go chytrość zgubiła. Gdyby się pozbył aparatu, to ten punkt zaczepienia byłby nieaktualny” — tłumaczył Andrzej Kawczyński, były szef wydziału terroru kryminalnego i zabójstw.

Bardzo szybko „Lokator” został zatrzymany przez policję. Okazał się nim Jerzy B. — bezrobotny, poważnie zadłużony, wczesniej niekarany 50-latek, uchodzący za dobrego i pomocnego człowieka. „Miał rodzinę, natomiast ostatnio się rozwiodł. Ma dzieci, miał pracę, normalny obywatel. W trakcie przeszukania jego mieszkania oraz samochodu ujawniliśmy dwa telefony komórkowe, które były wykorzystywane do kontaktu z obiema ofiarami” – mówił Przemysław Nowak z Prokuratury Okręgowej w Warszawie po zatrzymaniu mężczyzny.

  1. Same telefony to jednak za mało. Kluczowe w procesie okazały się ślady DNA Jerzego B. znalezione w mieszkaniach i na odzieży ofiar.
  2. „Nie jestem mordercą. Nie wiem, dlaczego się tutaj znalazłem. To wynik szeregu pomyłek i błędów, które mam nadzieję, że w trakcie procesu sądowego się wyjaśnią” — mówił podczas procesu Jerzy B.

Sąd nie uwierzył w jego tłumaczenia i po ośmiu rozprawkach skazał go na dożywocie. Wymiar sprawiedliwości nakazał też zapłatę 100 tys. zł zadośćuczynienia żonie jednej z ofiar i pokrycie kosztów procesu — aż 192 tys. zł.

Dlaczego Jerzy B. nazywany jest seryjnym mordercą, chociaż „książkowo” dopiero w przypadku trzech zbrodni używa się takiej terminologii? Eksperci nie mieli wątpliwości, że kolejne morderstwo było tylko kwestią czasu. „Mamy do czynienia z chorą osobą, która w mordowaniu odnajduje satysfakcję. Dziabie tym nożem, nasyca się upłynnianą z siebie agresją – wyjaśniał w programie „Interwencja” kryminolog Paweł Moczydłowski.