Poddaliśmy się olimpijskiej gorączce
Ile osób, tyle recept na sukces. Kibice, dziennikarze i eksperci siatkarscy z całej Polski licytują się na temat pożądanej kadry na igrzyska olimpijskie w Paryżu. Znamy swój cel, ale nie umniejszajmy innym ekipom, bo je też stać na medal.
Przez cztery dni turnieju finałowego Ligi Narodów w Łodzi
nasłuchałem się w mixed zone, że w 2024 roku najważniejsze są igrzyska, że z jednej strony niektóre zespoły są jeszcze w ciężkim treningu, ale z drugiej VNL to ostatnie granie o stawkę przed rywalizacją o medale olimpijskie. I to, że takie wypowiedzi padną, można było w ciemno założyć jeszcze przed rozpoczęciem rywalizacji w Łodzi. Pozostaje jednak pytanie: co będzie oznaczało, jeśli ktoś sięga po medal VNL lub nie? Otóż nic. Czy dzięki temu ten przybliży się do olimpijskiego medalu? Nie. Czy oddali od niego? Też nie. Co prawda historia pokazuje, że zdarzały się takie podwójne sukcesy Brazylijczykom (2004), Amerykanom (2008), ale w 2012 roku, kiedy po raz pierwszy w historii Polska sięgnęła po złoto Ligi Światowej (poprzednika Ligi Narodów) – już nie.
Odnoszę jednak wrażenie, że w tej olimpijskiej gorączce osiągamy już stan takiego wrzenia, że wysuwamy coraz bardziej absurdalne opinie pod jego wpływem. Cały czas zapominamy, że Liga Narodów to turniej tak naprawdę towarzyski. Oczywiście liczący się do rankingu (plus do wygrania jest milion dolarów), lecz nadal nie jest to impreza mistrzowska. To widać choćby po samych siatkarzach. Bartosz Kurek w niedzielę po meczu ze Słowenią sam przyznał, że on i jego koledzy z drużyny ” są już zmęczeni tym procesem „. My też.
ZOBACZ WIDEO: „Prosto z Euro”. To koniec dla obrońców tytułu! Niemcy świętują
Popadliśmy już w taką paranoję, ze zaczęliśmy liczyć – każdy mecz, nawet gładko wygrany, to od razu ileś punktów dodanych lub straconych w rankingu FIVB, który federacja liczy właściwie tylko w sobie wiadomy sposób. Do tego ubzduraliśmy sobie, że jeden gorszy występ w VNL może komuś zabrać miejsce w dwunastce na igrzyska olimpijskie w Paryżu. Ludzie kochani! Dość tego wyścigu szczurów!
Obracamy się w gronie drużyn
które są naprawdę najlepsze na świecie. Na igrzyska jedzie 11 z 12 najwyżej sklasyfikowanych drużyn tego mitycznego rankingu. Tak naprawdę faworytów do medalu śmiało można wymienić siedmiu lub ośmiu jednym tchem. W tym gronie są też Amerykanie czy Włosi, którzy totalnie inaczej potraktowali tegoroczną Ligę Narodów. Czy dobrze na tym wyjdą? Nie wiemy, przekonamy się dopiero w sierpniu w stolicy Francji. A jeśli jednak weźmiemy pod uwagę Ligę Narodów, to trzeba będzie liczyć się z tym, że można będzie dostać łupnia od Słoweńców czy Japończyków. Z całym szacunkiem, do tej zabawy jak pięść do oka pasuje właściwie tylko Egipt. Choć niewykluczone, że gdy ktoś będzie miał słabszy dzień, to i na tej przeszkodzie może się poślizgnąć.
Inna sprawa, że tej olimpijskiej nagonce ulega też trener Nikola Grbić , który cały czas odkłada ostateczny wybór olimpijskiej kadry. Wybór, o którym wiedzieliśmy, że będzie „piekielnie trudny” już właściwie od początku cyklu olimpijskiego. Ponadto selekcjoner polskiej kadry cały czas daje jakieś dziwne (może nawet zbijające z tropu) znaki dymne w postaci na przykład doboru atakujących na półfinał Ligi Narodów z Francją. Jeśli po tych zawirowaniach ugra medal, będziemy go nosić na rękach. Jeśli zaś (tu pukam w drewno niemalowane) skończy się znów na ćwierćfinale, będzie kolejnym „tym złym”.
Osobiście należę do grona tych, którzy raczej selekcjonerowi ufają. A to, czy po raz pierwszy od 1974 roku Polska zdobędzie medal olimpijski w siatkówce mężczyzn uzależniam bardziej od dyspozycji dnia tam, na miejscu, w Paryżu, a nie od tego, czy zabierzemy dwóch libero czy pięciu przyjmujących. Bo na tym poziomie, co podkreślają trenerzy i sami gracze, decydują już naprawdę detale – rzeczy malutkie w skali całego spotkania. Czyli jedna lub dwie zagrywki, udany lub nieudany blok, skończony lub nieskończony atak. Ocenianie tego na podstawie tego czy tamtego meczu Ligi Narodów to nadal jest wróżenie z fusów.
Ostatnie sukcesy reprezentacji Polski – medale Ligi Narodów, mistrzostw świata i Europy – rozbudziły uzasadnione apetyty na to, że upragniony medal w końcu wpadnie w nasze ręce. Tyle, że zapominamy w tym wszystkim, że nasi rywale mają takie same plany i mają podstawy ku temu, by sądzić, że im się one powiodą. Niechże już będzie już ten 27 lipca, na litość boską!
Krzysztof Sędzicki, dziennikarz WP SportoweFakty Czytaj też: Zawsze narzeka na ten element. Tym razem Jakub Kochanowski był z niego zadowolony Oglądaj siatkówkę mężczyzn w Pilocie WP (link sponsorowany)