16 września, 2024

wzoryikolory.pl

kolory życia codziennego

Koniec „Polski uśmiechniętej” – nie bedzie śmiałych wizji z Tuskiem na czele.

Koniec "Polski uśmiechniętej" - nie bedzie śmiałych wizji z Tuskiem na czele.

Problemem „Polski uśmiechniętej” jest dziś kompletna niezdolność do budowania dużych narracji zdolnych inspirować wyborców. Na drodze do ich budowania stoi sam Donald Tusk – mistrz, ale też więzień polityki anachronicznej opartej nie o śmiałe wizje, ale o polityczny PR.

Niedługo minie 20 lat, od kiedy pracuję w mediach. Dobrze pamiętam, jak te dwie dekady temu panowało powszechne przekonanie, że polityka to w 80 albo i 90 procentach medialny spektakl. I że nie ma większego znaczenia, co politycy oraz ich partie robią lub czego nie robią. Liczy się to, jak są opowiadani. PR jest wszystkim. Spin rządzi. A życie musi się do tego po prostu dopasować. „Bardziej niż kierowaniem pracami rządu zajmuje się politycznym pijarem” – powiedział kilka dni temu o Donaldzie Tusku jego współkoalicjant Marek Sawicki . Marszałek senior zna życie i dobrze powiedział.

Tusk jest dzieckiem czasów, gdy polityczny PR był królem. To wtedy kształtowały się jego nawyki i skrypty zachowań w sytuacjach kryzysowych. A że jeszcze do tego obecny polski premier nie słynie ani jako człowiek szalenie pracowity, ani skory do przekraczania własnych ograniczeń, to tylko potwierdza diagnozę. Donald Tusk zatrzymał się w epoce, gdy polską politykę robiło się ze spin doktorem przy kawusi. A nie wykuwając jakieś tam większe czy mniejsze polityczne narracje albo śmiałe wizje.

Na czym najbardziej zależy Tuskowi? Jak nie wierzycie, to spójrzcie na ulubiony sposób działania Tuska od czasu przejęcia władzy w grudniu ubiegłego roku. Jako pierwsze na celownik nowej władzy idą media publiczne. To one muszą być jak najszybciej odzyskane. Nie żadne tam spółki skarbu, nie decydujące o miliardach urzędy centralne albo regulacyjne (w niejednym z nich wciąż siedzą nominaci PiSu!). Nie UKE, nie URE, nie UOKiK, ani nawet nie PFR.

Tusk wysyła swoich najbardziej bezwzględnych cyngli (ministrowie Sienkiewicz i Kierwiński) do telewizji, radia i do agencji prasowej. Dlaczego? Bo to na mediach Tusk zamierza oprzeć stabilność swojej władzy. To przez te media (plus oczywiście sprzyjające media prywatne) zamierza rządzić. To przy pomocy tych narzędzi rezonować ma jego komunikacja. Robiona oczywiście w dzisiejszych czasach głównie przez media społecznościowe. I tak to właśnie od grudnia wygląda. Nie inaczej.

Ale chodzi nie tylko o mechanikę sprawowania władzy. Metoda Tuska to także specyficzny dobór spraw, które są dla niego ważne. Lider PO ma przekonanie, że umie „słuchać ludożerki”. I jako polityk nie raz dawał temu wyraz, dotykając takich właśnie – w jego przekonaniu popularnych – tematów. W ten sposób pokonał wielu konkurentów żyjących w wieży z kości słoniowej – głównie z nieboszczki Unii Wolności, której zawsze najbliższe były bolączki „polski profesorskiej”. Tusk taki nie był.

Dlatego dawał ludziom „autostrady” i „orliki”. Dlatego już za swojej pierwszej kadencji chodził na wojnę z PZPN-em (którą to organizację oskarżał – podobnie jak większość kibiców – o słabe wyniki polskiego piłkarstwa). Gdy media – wtedy jeszcze głównie gazety – pełne były historii o ofiarach plagi „dopalaczy”, to na scenę wkraczał Tusk i obiecywał „porządek z dopalaczami”. Tak działał.

Warto przypomnieć, że tamta metoda nie zawsze Tuskowi dobrze wychodziła. Czasem okrutnie przestrzelał. Jak wtedy, gdy myślał, że dostanie owacje mieszczańskiej Polski za „małą zwycięską wojenkę z piłkarskimi kibicami”, a zamiast tego zantagonizował sobie sporą część młodszego pokolenia. Albo gdy wyskoczył na solo do związku zawodowego „Solidarność”, a w efekcie dostał w nos za plagę umów śmieciowych i złej sytuacji polskiego pracownika.

Donald Tusk ogłosi start w wyborach prezydenckich? Tusk – jako się rzekło – nie jest jednak człowiekiem skorym do uczenia się na błędach. Jego sposobem działania jest raczej powtarzanie sprawdzonych wzorców. Tak też dzieje się teraz. Jeżeli więc widzicie, jak Tusk zapowiada „rozprawę z Polskim Komitetem Olimpijskim”, to mamy przed oczami nic innego, jak powtórkę skryptu sprzed ponad dekady.

Także zapowiedź drugiej fali budowy Orlików to wszak (nawet zupełnie nieskrywane) posyłanie do gry zwycięskiego niegdyś składu drużyny w oczekiwaniu na łatwe zwycięstwo. Stawiam też dolary przeciw orzechom, że również w kwestii prezydentury będziemy mieli powtórkę z roku 2014, gdy Tusk – z dnia na dzień obwieścił Polsce i partii – że odchodzi na inne stanowisko, gdzie „jeszcze lepiej będzie służył krajowi”. A rzeczywistość ma się do tego dopasować.

Koniec końców to uwielbienie dla „PR-u ponad wszystko” będzie kosztować Tuska utratę kontaktu z polityczną bazą. Bo czasy się zmieniły. To już nie są lata 90. i nie jest to przełom wieków. Wtedy Polska faktycznie przechodziła przez swoją fazę postpolityki. Wówczas liczyły się „kolor koszuli, dobry występ u Olejnik i akceptacja na stronie opinii 'Gazety Wyborczej'”. Od dawna mamy już jednak inną Polskę.

Po ośmiu latach z PiS-em polityka polska stała się dużo bardziej sterowana przez wielkie narracje i wizje. Na PiS-owskie opowieści o „sklejaniu Polski A i B”, „leczeniu transformacyjnych ran na tkance społecznej”, „o modernizacji kraju” albo o „wielkich projektach, dzięki którym dogonimy Niemców” Tusk nie umie przeciwstawić nic.

Jedyne co ma (albo miał), to „ocalenie demokracji przed złym PiSem”. Ta narracja wciąż – mówiąc brzydko – „żre”. Ale nie jest jakoś tam szalenie przyszłościowa. Problem „Polski uśmiechniętej” jest więc taki, że z Tuskiem niczego nowego wymyślić się nie da. Obok niego też nic wyrosnąć nie może, bo na to „Donek” jest zbyt szczwanym lisem. A jego PR – choć anachroniczny – wciąż stanowi broń zdolną do utrzymywania się w grze.